Chinaski z "Ćmy Barowej" (Mickey Rourke) to zwykły głupek. Pomimo iż pisze sobie coś pomiędzy libacjami trudno w nim dostrzec ten dystans do rzeczywistości, jaki charakteryzuje Henry'ego w powieściach Bukowskiego. A to właśnie on ujmuje czytelnika. Ironiczny, pewny siebie, lakoniczny, inteligentny i pogodzony ze sobą - to cały Chinaski. Co do kreacji Dillona - genialna! Po prostu widziałem go w każdym momencie książki. Pozdrawiam!!!
nie ogladałem jeszcze factotum, ale niedługo pewnie obejrzę, gdy dostanie się film w moje ręce, co się zbliza powolnym krokiem; aczkolwiek, nie zgodzę się, ze stwierdzeniem, bukowski grany przez rourke jest cymbałem.jest pokazany z tej radosnej strony, znanej z opowiadań. fakt, brak w jego kreacji tej drugiej głębi, chłodnego dystansu, który posiadał, skąd przecież brały się jego tak celne riposty, spostrzeżenia pełne humoru, i alkoholowe szaleństwo pełne odważnych słów. rourke stworzył chinaskiego na podstawie twórczośći bukowskiego, i jak już napisałem wyżej, jest to bardzo optymistyczny obraz, jakby najbardziej bakchiczny. pasuje idealnie, zwłaszcza sposób w jaki mówi, i uśmiech. gdy czytałem listonosza, to w takim stylu wyobrażałem sobie chinaskiego, zdystansowanego, usmiechniętego. tylko też samotnego, co mickey nie pokazał i mnie bardzo boli. choć wątpię, by dillon mnie tak zachwycił (mam przeczucia, że ten film okaże się za bardzo sterylny, bary będą tak cholernie czyste i miłe, że będę wymiotował z powodu pedantyzmu) , ale może dam się zadziwić. zobaczę i napiszę odczucia.
Nie sądzę że Rourke zrobił z Hanka debila, oddał go po swojemu i zbudował postać rzeczywiście raczej prostą, bez łatwo dostrzegalnej głębi ale na pewno z charakterem. Myslę też że Rourke z racji swojego zyciorysu pasował do tej roli idealnie- też miał parę zakrętów i nie brakuje mu tego luzactwa i dystansu do świata, który wylewa się z twórczości Bukowskiego...
Co do Dillona, to od początku nie pasował mi do tej roli- nie trawiłem tego aktora a szczególnie jego głupiej, prostej gęby a tu...niespodzianka- w Factotum spisał się naprawdę nieźle, jego Chinaski jest facetem totalnie zdystansowanym od świata, pozornie mającym wszystko w dupie, ale jednak pewnym siebie i przekonanym o tym że wszystko co robi jest słuszne i ma sens, nawet jeśli go nie ma. Własnie ten rodzaj pewności siebie i swoich poczynań wyobrażałem sobie czytając Buka- np. te powolne, manieryczne ruchy...mi pasi ta wizja jak najbardziej
Najpierw obejrzałem "Ćmę", potem przeczytałem "Hollywood" gdzie Bukowski opisuje kręcenie "Ćmy" a na końcu "Faktotum". Według mnie "Ćma" jest wierną ekranizacją - od początku do końca z ekranu leje się książkowy klimat. Zresztą, jak Buk pisze w Hollywood, miał duży udział w kręceniu filmu (oprócz scenariusza, oczywiście) np. uczył Rourke swojego stylu chodzenia, sposobu walki itp. Pisze, że sam się zdziwił jak filmowy pokój w hotelu odwzorowuje tamten sprzed lat. (Zresztą w tej kamienicy Buk mieszkał przez jakiś czas.) Opisuje też taką scenę:
Aktor pije piwo, odsuwa do połowy pustą butelkę i mówi "jestem skończony". Bukowski wchodzi na plan i mówi że żaden prawdziwy pijak w życiu by tak nie zrobił. Najpierw osuszyłby całą butelkę, a potem powiedziałby, że jest skończony. (cytat z pamięci) Scenę odrazu poprawiono.
Faktotum zaś, jako film sam w sobie jest dobry, od strony technicznej może nawet lepszy od Ćmy, ale:
- Chinaski taki jakiś elegancik, przyczesane włosy, śnieżnobiałe koszule, bielizna
- książka została napisania w 1975 - a w filmie wszystko nowoczesne (komputery, komórki), nie lubię takiego uwspółcześniania, bo zabija klimat
- muzyka też budzi dużo zastrzeżeń. W Barfly jest odpowiednio dużo muzyki klasycznej (jakiej słuchał Chinaski) oraz tej obecnej w barach tamtych lat.
Podsumowując: Ćma barowa jest świetną, oddającą istotę, ekranizacją książek Bukowskiego, Faktotum jest całkiem dobrym filmem jedynie ledwie osnutym na fabule.
Tak btw, w Ćmie Barowej można zobaczyć samego Bukowskiego.
Według mnie oba filmy, zarówno "Ćma..." jak i "Factotum" są rewelacyjne, choć tak bardzo inne. Ich mocną stroną jest różnica w obrazowaniu świata Chinaskiego.
Zaletą pierwszego jest silne osadzenie go w faktycznym "tu i teraz", wszystko tu jest do bólu normalne i zwyczajne, wygląda to tak jakby reżyser po prostu odwiedził bar i okolice przyjazne Bukowskiemu, zarejestrował i uchwycił ich specyficzną atmosferę.
Tymczasem cechą drugiego jest osobliwa bezczasowość. Reżyser wspiera się lekturą i na jej podstawie konstruuje świat a la Chinaski (świat, którego w XXI wieku już nie ma), choć ze współczesnych klocków. Przemieszał ślady zaszłości ze współczesnymi, co uniemożliwia dookreślenie świata. Ten jest jakoś taki odrealniony, bezludny i nieszybki, kompletnie nieprzypominający tego znanego nam z życia codziennego.
Co do głównego bohatera obaj aktorzy sprawili się znakomicie. Po prostu każdy bardziej przylega do swojej opowieści.
Najkrócej: choć obaj aktorzy grają tę samą postać, to
Rourke to bardziej Bukowski,
a Dillon to bardziej Chinaski.
Mickey znał Bukowskiego, podpatrywał go i zapewne naśladował, zaś Matt pozbawiony tej możliwości (ta dla jednych może być pomocna, dla innych będzie balastem) buduje swą postać posiłkując się tekstem.
Ale to dobrze, bo jest co oglądać, i podziwiać.
Dla mnie oba są równie dobre, ale tylko dobre. Jakoś do mnie Bukowski nie do końca trafia. "Ćma" jest bardziej filmowa (np. w rysunku postaci, no i aktorzy absolutnie pierwszoligowi wówczas), "F" zachowuje więcej z książki. "Ćma" ma sobie więcej efekciarstwa, więcej się dzieje, "F" więcej klimatu. Rzeczywiście, Norweg bardziej zauważa, że Chinaski jest przede wszystkim pisarzem, a dopiero potem pijusem, seksmaniakiem i hazardzistą. Barbet skupia się na barach.
Jakby z tych obrazków zrobić jeden, byłoby piknie.